Dostałem bardzo dobre wychowanie. Wiem z jaką czcią i wrażliwością należy przeżywać poszczególne święta. Zarówno te duchowe jak i państwowe. Odkąd pamiętam bałem się Boga. Dziś udało mi się z Nim zaprzyjaźnić. Jeżeli mamy coś sobie do zarzucenia – głośno o tym rozmawiamy. W mojej głowie. Odkąd pamiętam, oddawałem cześć i należyte honory naszym bohaterom narodowym. Dziś również patrzę na nich z wielkim oddaniem. Gorzej jest z „bohaterami” historii, która się tworzy na moich oczach. Czy raczej oni ją tworzą. Zwycięzcy. Nie muszę im ufać, te sprawy zostawiam opatrzności. Ja stoję obok i przyglądam się na wpół-biernie. Bo cóż mogę ja – zwykły zjadacz codziennego, czerstwego chleba? Mogę pójść na wybory, z przekonaniem, że mój głos znaczy wiele/cokolwiek (niepotrzebne skreślić). Nawet ten nieważny. Liczy się frekwencja! I prezencja. Wiem doskonale, że marynarki nie zapina się na ostatni guzik. Ale co mi po tym? Garnitur kurzy się w szafie od chrztów do wesel. Tymczasem na ulicy Wiejskiej pewnie nikt jeszcze nie oddał do szatni zwykłej, sportowej kurtki, a marynarki są zapinane do końca, blokując tlen, tak potrzebny do prawidłowej pracy mózgu.
Cieszy mnie jednak codzienność. To, że jestem na „dzień dobry” z panią sprzątającą klatkę i potrafimy wymienić serdeczności. Uwielbiam wychodzić z Chrupkiem na spacery, nawet te krótkie, asystuje mi wtedy przy paleniu papierosa. On otworzył mnie na moich sąsiadów, głównie tych, którzy również chodzą wokół bloku podłączeni do swoich pupili za pomocą smyczy. Chrupek co prawda ma humory i nie każdego psa darzy zaufaniem. Mimo to zawsze uda mi się wyjść z takich sytuacji z twarzą i uśmiechem. Wychodząc do pracy stać mnie uśmiech dla człowieka, który „sępi” ode mnie szluga. Śmieje się do świata jak głupi do sera. Śmiać się czy płakać? Odpowiedź zdaje się oczywista. Pakuję się do prawie zapełnionej windy z okrzykiem „dzień dobry” na ustach. Wjeżdżam na 6. piętro i jestem w pracy. Kocham moich współpracowników i już mam do nich sentyment jak do szkolnej klasy. Ludzie w biurowcu z innych firm są na tyle uprzejmi, że witają się nawet przy pisuarze – to już przesada. Dobrze, że nie podają ręki.
Podobno ludźmi zawładnęło „schamienie rozsiane”. Zgadzam się z tym, ale staram się tego nie zauważać. Niestety łatwiej mi jest zapamiętać gburowatość żula spod sklepu czy kasjerki, niż pół tuzina uśmiechów, które zebrałem przez cały dzień. Chciałbym mieć klaser na uczucia – te negatywne i pozytywne. Rozdzielałbym je i chował, te złe gdzieś głęboko w szafie, w piwnicy. Wiem że stać nas wszystkich na odrobinę życzliwości, całkiem mało czasami wystarczy, żeby poprawić komuś dzień.
Podobno ryba psuje się od głowy. W ten sposób chciałem nawiązać do początku wpisu. Mówi się też, że my Polacy narzekamy i to jest wrodzona cecha. Nic dziwnego, jeżeli żądamy od świata więcej niż jesteśmy w stanie sami mu ofiarować. Chodzi o minimum wysiłku – tak trudno dać komuś ognia? Wstyd zapytać się kogoś obcego, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebuje pomocy? Ustąpić miejsca w tramwaju? Przykład płynie z góry, od ludzi których podobno sami wybieramy. Niestety jesteśmy sfrustrowani. Chodzimy nadzy, bez marynarki. Ewentualnie w starej i wytartej, w której guziki dawno już się oberwały. Bez uśmiechu. Tak łatwo nas obrazić i zniechęcić. Wystarczy tymczasem ubrać się w uśmiech, jeżeli póki co nie mamy innego stroju wyjściowego.
2014-11-07 at 22:08
Mądrze piszesz Szczygi, co tu dodać, najgorsza jest bezsilność codziennego życia, fakt, że życie składa się z tysiąca drobiazgów na które mamy wpływ i one mogą zmienić życie (tak jakoś nasunął mi się film ” Podaj Dalej”) ale co do tych „większych” niestety nic nie zrobimy, jest jeszcze kwestia przypadku czy przeznaczenia ale……… to już temat na inny temat 🙂
Pozdrówka
2014-11-08 at 00:00
Jestem optymistą, cały ten system nastawiony tylko na materialny zysk, na żądzę władzy zdechnie.Raczej nie za mego życia i nie wiem jeszcze jak to się stanie ale tak właśnie będzie 🙂