Nie jestem katolem. Bo kim właściwie jest ów „katol”? Definicji i sposobów zachowania jest wiele – wszystkie jednak prowadzą do jednego, całkowitego zniechęcenia ludzi wszelkiego wyznania lub żadnego (mowa oczywiście o ateistach) do ludzi wyznających Jezusa Chrystusa. Co w takim razie widzimy oczami wyobraźni, gdy słyszymy że mowa jest o „katolu”? Widzimy prokuratora, który jest świnią a w kościele klęczy najbardziej pobożnie ze wszystkich zebranych wiernych. Widzimy mohera, który wpatrzony jest w ołtarz, a po zakończeniu mszy kłóci się w trakcie wyjścia z kościoła. Widzimy też młodego chłopaka, który dla wszystkich jest ciotą, tylko dlatego że chodzi do kościoła lub służy do mszy. Katol utożsamiany jest ze słabością, ale też agresją. Nikt nie może wejść na terytorium wiary katola, bo ten gotów jest pogryźć bez ostrzeżenia.

Moi drodzy – nie jestem katolem. Ale za to głęboko wierzę w nieskończone miłosierdzie Boga. Wierzę że spotkamy się kiedyś wszyscy i nie starczy nam nieskończoności, żeby omówić wszystkie sprawy. Zastanawiam się czy bronić w takim razie „katoli”? Chyba nie, bo podejrzewam że sam bym został przez nich potępiony. Otóż jestem z nimi zsolidaryzowany i jednocześnie odcinam się od nich. Czy mogę powiedzieć, że się ich wstydzę? Przecież to moi Bracia i Siostry. Przysparzają mi sporo problemów, ponieważ wszyscy moi znajomi i przyjaciele, którzy nie wierzą – wszystkie spory teologiczne zaczynają właśnie od motywu „katoli”, okrucieństwa Kościoła na przestrzeni wieków czy pedofilii księży. Kurde naprawdę jestem zmęczony tymi dyskusjami. Staram zawsze się ucinać te rozmowy, jednak tutaj chciałbym przedstawić moje stanowisko. Otóż nie rozumiem trochę ateistów w kwestii cierpienia. Duża część niewierzących odcina się od Boga, ponieważ spotkała ich tragedia – śmierć lub choroba bliskiego. Mnie również to spotkało. Spotkało każdego z nas. Dlaczego wtedy mamy odrzucać całkowity sens tego cierpienia, czyli życie wieczne? Przecież musi się to dziać z jakiejś przyczyny i mieć swój cel. Każdy ma swój krzyż. Poza tym myślimy chyba zbyt przyziemnie – mój kolega ciekawie zobrazował mi nasze całkowite życie. Ma być ono zwykłą wizytówką, zaproszeniem do tego co będzie potem, po tak zwanej śmierci. My tymczasem za bardzo skupiamy się na wizytówce, zapominając o zaproszeniu i samej imprezie (tak nazwijmy roboczo Niebo). Poza tym uważam że kompletną stratą swojego cenne go czasu jest szkalowanie Kościoła i wszelkich dogmatów jeżeli się w to nie wierzy. Po co poświęcać czas na misterium którego nie chce się przyjąć do swojego serca i ducha?  

Na koniec chciałem jeszcze napisać o tradycji i kościele – są to dwa elementy, który kroczą razem przez setki lat. Muszę Wam powiedzieć, że jestem pełen podziwu dla mojej babci i mogę się domyślić, że dostała więcej doznać spirytystycznych odmawiając różaniec niż niejeden mnich buddyjski dostąpił łaski nirwany. Będąc dzieckiem chodziła do kościoła do pobliskiej wsi oddalonej o blisko 5 km – to jest dopiero siła. Kocham Boga, wierzę w Jego nieskończone miłosierdzie i nie wstydzę się Jezusa. Powiedzcie mi jedno – czy jestem „katolem”?

http://www.youtube.com/watch?v=sdwI2BCzgHo