Chodzę prawą stroną chodnika. To nie takie proste jak się wydaje. Chodzić uczymy się sami, stopniowo, po kilkudziesięciu upadkach i… w końcu jest! Sukces z którego bardziej cieszą się rodzice, niż my. Tak, od tego pamiętnego dnia uwiecznionego na zdjęciach, chodzę sam, ale to tato powiedział mi, że chodzi się prawą stroną chodnika. Kultura tego wymaga. Więc chodzę.
Nazywam się Lewandowski, Edward Lewandowski i zawsze staram się trzymać prawej strony, o ironio. Znam ją doskonale i nauczyłem się przez te wszystkie lata, jak się z nią obchodzić. Właściwie to jedynym mankamentem tej strony są wyłącznie nieproszeni goście z lewej. Miałem przez to kilka problemów.
Na Marcina wpadłem w drodze do szkoły. To był mój pierwszy dzień. Rano upewniałem się, czy na pewno zabrałem wszystko do plecaka. Mama życzyła mi powodzenia, a tata powiedział: „Bądź miły dla wszystkich”. Przeprosiłem wobec tego Marcina jak potrafiłem, zaraz po tym jak zderzyliśmy się czołami na ul. Sportowej, zaraz przy szkole. Niestety to mu nie wystarczyło więc dostałem za swoje. Pozbierałem plastelinę i blok techniczny, wsadziłem do plecaka i ruszyłem dalej prawą stroną chodnika, nie następując oczywiście na łączenia między płytami. Potem było już tylko lepiej.
Przedszkolankę pamiętam jak dziś: starsza pani z wąsikiem, często piła kawę i wychodziła z sali. Potem dowiedziałem się, że paliła papierosy. Zrobiło to na mnie takie wrażenie, jak gdyby pani Kazia brała heroinę. Na szczęście Marcina nie było w mojej grupie (był dwa lata starszy i często widywaliśmy się potem, niestety w podobnych okolicznościach, przy ul. Sportowej), były za to inne fajne dzieciaki. Z Mariuszem zakumplowałem się dzięki naszym mleczakom. Jemu wypadły akurat dwójki, a mi jedynki. Było też sporo zabawek, jakich nie miałem nigdy w domu. Każdy dzień w zerówce stawał się coraz fajniejszy. Trudne były jedynie wyjścia do szkoły i powroty. W jedną i drugą stronę potykałem się o inne dzieciaki, trzymając się kurczowo prawej strony, jak jakiegoś sacrum, czy talizmanu danego przez tatę. Trudniej było dostać się do szatni i wydostać na ulicę, tam było już trochę luźniej, ale i tak zawsze napotykałem kogoś na swojej linii. Nigdy nie pomyślałem, żeby po prostu zejść z drogi, słowo ojca było dla mnie święte, a ja chciałem być porządny.
W przedszkolu wydarzyły się jeszcze dwie ważne dla mnie sprawy. Pierwszą był wypadek kolegi. Rozpędzony uderzył o kant szafki, a że nosił okulary i zalał się krwią, to w jednej sekundzie byłem przekonany, że szkło trafiło mu do oka. Na szczęście to nie było nic poważnego. Rozcięta skóra i kilka szwów. Wtedy tego nie wiedziałem, widziałem jednak, że została mu blizna, bo chodziliśmy jeszcze razem przez 8 kolejnych klas. Pomyślałem wtedy, że takie rzeczy się dzieją w życiu. Mogą dziać się też w moim. Mając 6 lat poczułem się nagle bezbronny, ale moja prawa strona pomogła przywrócić równowagę – tam było bezpiecznie. Drugim zajściem były sprawy damsko-męskie, jeżeli można tak powiedzieć, w tak młodym wieku. Ot pomyliłem ubikacje i wszedłem do kabiny dokładnie w momencie, kiedy Kamila Kaplicka siadała gołym tyłkiem na sedes. Spojrzeliśmy sobie w oczy, spaliłem się ze wstydu i wybiegłem z toalety. Trafiliśmy do tej samej klasy na osiem kolejnych lat. Mało rozmawialiśmy. Nigdy o tym zajściu.
Podstawówka i szkoła średnia była ciekawa, ale droga do niej ta sama, bo mieściła się w tym samym budynku co zerówka, więc nie spotykało mnie na niej nic nowego i szczególnego. Kilka kasztanów do przekopania na jesieni, bitwy na śnieżki w których brałem udział przed Gwiazdką, śmingus dyngus po Wielkiej Nocy a latem chadzałem innymi ścieżkami, bo były wakacje. I tu działo się o wiele więcej nowych, fajnych spraw. Wakacje od najmłodszych lat pozwalały mi poznawać nowe okolice. Od razu zauważyłem, że prawie nikt nie słucha się zasady mojego taty i bardzo wiele osób beztrosko chadza lewą stroną chodnika. Nic to, pomyślałem, pewnie tata z nimi jeszcze o tym nie rozmawiał. Lata mijały, a ja byłem wdzięczny losowi za każdą osobę, która stąpa tak jak ja – przy prawej stronie. Każdą z nich obdarowywałem uśmiechem. Jedni patrzyli się na mnie jak na wariata, inni odwzajemniali uśmiech, a niektórzy grozili pobiciem. Dziwni ci ludzie. A niby tacy porządni, prawostronni. W wakacje po prawej stronie chodnika działo się tak wiele. Zostałem potrącony przez rower i wpakowano mnie w gips na kilka tygodni. Na szczęście zostały mi 3 dni wakacji, gdy odzyskałem rękę i obojczyk. Po czwartej klasie, pewnego lipcowego popołudnia przez nasze miasto przeszła pielgrzymka. Byłem zachwycony. Nigdy nie widziałem tylu osób w jednym czasie, idących prawą stroną. Do tego tak radosnych. Pobiegłem tego dnia do domu i opowiedziałem tacie co widziałem. Odpowiedział tylko: „A widzisz synku!”
Przełom nastąpił w klasie maturalnej. Szedłem spokojnie, jak należy, w kierunku szkoły na wieczorne strojenie sal do studniówki. Ulica Sportowa jest bardzo rozświetlona i na ziemi leżało dużo śniegu, więc nie mogłem przegapić tego, co ukazało się moim oczom. Sto polskich złotych. Ucieszyłem się, ale nastąpił pewien dysonans. Banknot leżał po lewej stronie chodnika. Rozejrzałem się – nikt nie nadchodził. „Tata się nie dowie” – pomyślałem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, mając 18 lat, że nigdy, przenigdy nie przekonałem się, jak to jest iść lewą stroną chodnika. Czy zostanę potępiony? Czy ojciec będzie zły? Czy nie pójdę na studia? Sto złotych, na tyle wyceniam swój honor. Tak myśląc przestąpiłem na drugą stronę, aby po chwili iść uśmiechnięty ze stuzłotówką w kieszeni. Nie miałem czasu, żeby to przemyśleć. Na szkolnej sali zbyt wiele się działo. O całym zajściu przypomniałem sobie od razu po zapięciu płaszcza i nałożeniu czapki, wychodząc na styczniowy wieczór. Upewniłem się nawet, czy na pewno mam nadal moje znalezisko. Było tam! Oznaczało to, że musiałem również przestąpić na lewą stronę chodnika. I tu odezwała się ciekawość. Co jeszcze kryje się po lewej stronie? Kogo spotkam? Jaki on będzie? I co stanie się ze mną? Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Ruszyłem! I wiecie co się stało? Przez całą drogę z mojej szkoły do domu, którą pokonywałem od lat prawą stroną, teraz idąc lewą, nie wydarzyło się nic godnego mojej i Waszej uwagi. Stojąc przed drzwiami pomyślałem jednak o tacie. Jaka będzie jego reakcja?
Postanowiłem tego nie sprawdzać. Nie wychylać się niepotrzebnie i poczekać, aż sam zacznie tę rozmowę. Nie miałem żadnej linii obrony, mogłem tylko przepraszać. Minąłem się z tatą w przedpokoju, przywitaliśmy się i o dziwo, poszedł do swojego gabinetu. Prześlizgnąłem się wtedy do swojego pokoju, dopadłem do biurka i odpaliłem kompa. Wcześniej opróżniłem starym zwyczajem wszystkie kieszenie i położyłem ich zawartość na końcu biurka. Po jakimś czasie przyszła sprawiedliwość. Tata zapukał do mojego pokoju, po czym jak zawsze wszedł do środka. Gadka za bardzo się nie kleiła, ja wiem do czego dążył, mimo że wypytywał mnie o studniówkę i kierunek studiów jaki chcę wybrać, aż w końcu przeszedł do meritum.
– Skąd masz te sto złotych? – zapytał mocno zdziwiony?
– Znalazłem – wycedziłem przez zęby, po czym poczułem się jak chomik.
-Gdzie znalazłeś? – już wiedziałem do czego pije.
-No przecież wiesz gdzie – odparłem posłusznie.
-Niby skąd mam wiedzieć? To na pewno twoje? Edward skąd masz te pieniądze?
-No… z lewej strony – nigdy w życiu nie bałem się ojca tak, jak w tej sekundzie.
-Z lewej strony? – wiedziałem, że mnie testuje.
-No tak, z lewej.
-Ale czego?
-No… chodnika. Nie złość się tato. Przechodziłem jak zwykle ulicą Szkolną, jej prawą stroną, jak mnie uczyłeś i zobaczyłem, że leży ten banknot, ale po lewej stronie. Musiałem więc przestąpić na tę drugą, no wiesz. To był tylko mały krok. – czułem się podle.
-Czyli nie zabrałeś nikomu tych pieniędzy?
-No, nie…
-No dobra, ok. Są twoje szczęściarzu. Pogadamy innym razem, widzę że nie jesteś swój, też tak miałem przed maturą. Odpocznij.
-Ale… co z prawą stroną?
-A co ma być?
-Mam chodzić po prawej, ale czasami mogę wejść na lewą?
-Synu. Możesz chodzić takim krokiem jaki ci się podoba, dopóki nie robisz nikomu krzywdy i masz w sobie klasę.
Tymi słowami ojciec zakończył rozmowę i zamknął drzwi.
Chwyciłem stuzłotowy banknot do ręki i rozwinąłem go. Władysław Jagiełło patrzył się na mnie jak na idiotę, a ja pomyślałem sobie dwie rzeczy. Mam mądrego ojca i chcę być takim samym, ale muszę wyluzować. I najważniejsza – ile ciekawych spraw, może spotkać mnie po lewej stronie chodnika? A jak mi się znudzi, to sobie przeskoczę na prawą, witając wszystkich szerokim uśmiechem.
2019-07-27 o 11:42
Łukaszu, ciekawie piszesz. Opowiadanie interesujące. Napisz więcej np. książkę. 😊 Dziękuję. Pozdrawiam Cię serdecznie. 😀
2020-07-26 o 08:07
Uwielbiam obrazy Beksińskiego, a z Monty Pythona śmiałem się jako dziecko do rozpuku, z tego konkretnego skeczu właśnie 🙂
2021-02-28 o 08:51
Dopiero teraz odczytałem Twój komentarz 🙂 Czyli trafiłem w Twoje gusta idealnie 🙂 Idę rozejrzeć się do Ciebie. Pozdrowienia.