Zbyszek był dobrym i solidnym pracownikiem. Zakład pracy mógł zawsze na niego liczyć. Był mechanikiem jakich mało. Od małego lubił rozbierać różne urządzenia, sprawdzać co zawierają w swoich wnętrzach, po czym ponownie je składać. Urodził się z fachem w ręku. Był podporą zakładu PKS Mława.
Gdy tylko jakiś autobus lub ciężarówka nawalała, wszyscy szli z tym do Zbyszka. Można śmiało powiedzieć, że był przodownikiem pracy. Młodzi zatrudnieni w zakładzie brali z niego przykład, starsi zawsze liczyli się z jego zdaniem. Od pewnego czasu Zbychu zaskakiwał wszystkich jedną rzeczą. Otóż podczas gdy mięso było porcjowane i wydawane na kartki, on codziennie w trakcie przerwy śniadaniowej zadziwiał swoim posiłkiem. Ów posiłek składał się bowiem na kanapkę z bułki, sałaty i o dziwo kotleta schabowego. Właśnie przez to Zbyszek stracił sympatię wśród pracowników Zakładu. Wszyscy mu zazdrościli i zachodzili w głowę: „Jak on może jeść codziennie kanapkę ze schabowym, kiedy my mięso mamy raz w tygodniu?” – spekulowali między sobą.
Sytuacja drażniła trochę forum pracowników i pewnego razu Józek z alei Piłsudskiego postanowił zrobić Zbyszkowi dowcip. Wyszedł chwilę wcześniej przed przerwą śniadaniową i zakradł się do jego osobistych rzeczy. Ręce umorusane smarem grzebały niezręcznie wśród personalnych rzeczy kolegi z pracy, aż w końcu natrafiły na zawiniętą w papier śniadaniowy kanapkę. Józek chciał ją zjeść. Kotlet schabowy chodził za nim od przed wojny. Nerwowo zdarł papier z kanapki i wziął pierwszego kęsa. Coś mu wyraźnie nie pasowało. Poczuł smak sałaty mieszany z jakimś nieokreślonym aromatem. Stwierdził, że panierka musi być gruba. Łapczywie wziął drugiego gryza i o dziwo kanapka wydała się bez smaku.
Odwinął kanapkę z papieru i wyrzucił go. Otworzył ją tak, że stanowiła teraz dwie części – jedna składała się z samej bułki, druga natomiast ze spodu pieczywa, sałaty i kotleta. Wziął go do ręki i powąchał. Nie pachniał wcale mięsem. Chyba wiedział już co to jest, ale wziął parę kęsów dla pewności.”Chłopaki mi nie uwierzą” – pomyślał i pobiegł do warsztatu.
-Panowie mam coś dla was! – wpadł zadyszany Józek.
-Byś się lepiej za robotę wziął, jak trzeba a nie! Bo tak to z tobą jest. Roboty nie przerobisz, wódki nie przepijesz, a kobiety nie przeruchasz.
-Zobaczcie co mam – powiedział dumnie Józek i pokazał wszystkim zebranym kanapkę
-No i po co przynosisz mi tu jedzenie tego burżuja?
-Ty poczekaj, weź spróbuj! Nie uwierzysz!
Kierownik zmiany zainteresowany sprawą podszedł i wziął kęsa kanapki. Po chwili wybuchł szczerym i wręcz obrzydliwym śmiechem:
-No panowie! Ładnie się u nas w zakładzie dzieje! Zbychu wpierdala kanapki z plackiem ziemniaczanym, a przed nami zgrywa bambra!
I w ten właśnie sposób wszyscy stracili szacunek do Zbycha – robotnika na medal. A dobry chłop był, mało pił i za robotę brał się jak trzeba. Po jego stronie został tylko kierownik zmiany, bo bardzo rozbawiła go cała sytuacja. Zbyszek nie brał tych kanapek na pokaz, po prostu je lubił. Żona smażyła mu te placki codziennie rano. No cóż? Nie mógł się z tego wytłumaczyć. W pracy dostał ksywę „racuch”, która przywarła do niego, jak wąsy do Freddiego Mercury’ego…
http://www.youtube.com/watch?v=iNxDj-i-yi8
Dodaj komentarz