– Odszedł prawdziwy mąż stanu, człowiek którego nie mogła złamać żadna siła. Zarówno zewnętrzne naciski specjalnych służb śledzących jego każdy ruch, ani wewnętrzne rozterki, które targały naszym krajem przez blisko 15 lat. I to właśnie on przyczynił się do upadku zarówno wrogich barier z zewnątrz, jak i do zgaszenia ogniska palącego ciało naszego państwa wewnątrz. Jako głowa narodu, składam na jego grób wieniec spleciony z wdzięczności rodaków do jego wysiłku i dążeniu ku lepszej Polsce.
Prezydent schylił dumne czoło, naprężył całą twarz w wyrazie pokory, tak doskonale wyuczonyn i zgiął kolana (czego nie lubił robić) przed pomnikiem. Krople deszczu osiadały na jego płaszczu mimo parasolki trzymanej nad jego głową przez BOR-owca.
– Żegnamy dziś człowieka wielkiej wrażliwości. Wszyscy znamy go z jego utworów, chociaż właściwszym słowem na jego dorobek literacki byłoby określenie: dzieła. Zdaje się, że tylko wybranym udało dotrzeć się do jego prawdziwego ja. Wielu z nas doszukiwało się jego osobowości w powieściach i strofach wierszy, jednak był on nieuchwytny – zupełnie jak poezja. Schował się przed nami pomiędzy wierszami i do samego końca nie pozwolił się odkryć. Żegnamy go dziś z wielkim bólem, ale również nadzieją, że jego legenda zawarta w słowie – przetrwa.
Po tych słowach założył kaszkiet chowając łysinę, następnie ukłonił się skinięciem głowy i zszedł z honorowej mównicy. Ciało leżało w bogato zdobionej trumnie, obłożone kwiatami – wszyscy zaczęli zbierać się wokół niej, żeby ostatni raz spojrzeć na nieboszczyka.
– Muzyka była jego całym życiem. Z muzyki powstał, muzykę tworzył i muzyka żegna go w tej chwili. Przez te wszystkie lata, które z nami dzielił, równocześnie tworzył i poszukiwał. Jesteśmy mu za to wdzięczni i za to dziękujemy Bogu. To właśnie te poszukiwanie doskonałości, dobroci, dobra i piękna w świecie przelewało się na jego nuty. Oddajemy go w dobre ręce. Tam na górze czekają na niego Ray Charles, Syd Barret, Frank Sinatra i Chopin – stroją instrumenty, żeby zagrać razem z nim swoje pierwsze jam session. Prosił mnie, żebym puścił te nagranie, podczas jego ostatniej improwizacji.
Zebrani śledzili go wzrokiem. Podszedł do przygotowanego wcześniej muzycznego i wcisnął przycisk PLAY. Z głośników zaczął rozbrzmiewać utwór:
– Zebraliśmy się tu dziś, w tym małym kościele, aby pożegnać ojca i męża, a także dziadka. Umiłowany w Bogu żegna się również z matką, rodzeństwem i kuzynostwem, resztą rodziny a także przyjaciółmi oraz resztą zebranych. Ten mały kościół połączył nas dziś w miłości do zmarłego. Módlmy się o jego duszę, ale również o to, aby ta miłość trwała i nie ustawała.
Ksiądz ukłonił się po czym klęknął przed ołtarzem odmawiając modlitwę. Z jednej strony nawy kościoła dało słyszeć się szloch.
– Złoty był chłop. Nie powiem. Zawsze jak trzeba było coś załatwić to był. Do roboty chodził normalnie – no mówię, złoty był, ale pił. Ja mu mówiłam nie raz, że ta wódka to go zgubi, ale on nie słuchał. O! On tu lubiał siedzieć na tym zydelku, zawsze mi kartofli strugał do obiadu. Czy trzeźwy czy pijany to zawsze był i mi tych kartofli obrał. Złoty chłop…
Spojrzała jeszcze raz na taboret przy kuchence gazowej.
– Kawał chuja. Reszta dziada. Tyle.
Splunął.
Dodaj komentarz