Szedł powoli zataczając się tak, jakby przy każdym kroku pod jego stopą miała wybuchnąć mina przeciwpiechotna. Jego popękana skórzana kurtka pokryta była kroplami deszczu. W wewnętrznej kieszeni swoje schronienie znalazła ćwiartka gorzkiej żołądkowej – opróżniona do połowy. Tak naprawdę nie miał obranego celu. Strugi deszczu robiły się coraz liczniejsze, więc chciał spokojnie dopić trunek. Złożyło się tak, że znalazł się w pobliżu kampusu akademików uniwersyteckich. Jako że miał przy sobie trochę grosza, postanowił wejść do środka. Uniemożliwić mogła mu to jedynie ochrona, ale o dziwo nie natknął się na nikogo przy wejściu.

            Wraz z otwarciem ciężkich stalowych drzwi jego głowę uderzyła głośna, klubowa muzyka – wyglądało na to, że trafił w sam środek imprezy. Przedzierał się niepewnie przez młode ciała studentów splecione w tanecznych pląsach. Szedł przez całą długość parkietu niemal jak duch – zupełnie niezauważony. Kolejka do baru była dość spora, więc miał czas, żeby się rozejrzeć. Od razu zdał sobie sprawę, że coś tu nie pasuje, wiedział też że to właśnie on. Mokre i tłuste włosy, mocno przerzedzone z racji wieku, puste zgniłe oczy, gęsty zarost i strasznie przekrzywiony nos. To i jego status społeczny powodowały tak wielką różnicę. Otaczali ludzie, którzy przeżywali właśnie jeden z najlepszych okresów w swoim życiu, mając świetną perspektywę na całą jego resztę. Jemu została tylko reszta.

            Gdy przyszła jego kolej zamówił od razu dwa piwa, pomyślał bowiem, że być może znajdzie jakieś towarzystwo. Chciał się skonfrontować z kimś z tego otoczenia. Chodził od stolika do stolika z dwoma kuflami pytając grzecznie, czy może się przysiąść. Za każdym razem spotykał się z odmową, lecz w końcu trafił na ludzi którzy nie wiedzieli co powiedzieć. Wykorzystując ich zawahanie spoczął na kanapie, stawiając kufle przed sobą. Zebrani od razu się zmieszali, a być może nawet przestraszyli. Zaproponował wtedy jednej z dziewczyn piwo, drugie zaczął powoli spijać. Objął wzrokiem całe towarzystwo – młodych w pełni sił chłopców i piękne dziewczęta.

            Jego oczy nabrały błysku, zeszkliły się ze wzruszenia. Przypomniał sobie stare czasy, te kiedy to on przesiadywał ze swoimi szkolnymi znajomymi. Wtedy cały świat stał przed nim otworem. Miał tyle ścieżek do obrania, wybrał natomiast jedną z najgorszych. Prawdopodobnie to samo życie za niego zadecydowało, do dziś tego nie wie. Może po prostu, gdy nie widzi się możliwych scenariuszy, samoistnie wybiera się ten najgorszy.

– Co właściwie pan tu robi?

Wspomnienia rozprysły się, spojrzał na chłopaka który zadał mu pytanie.

– W sumie to samo co  i wy, staram się zapomnieć – odparł.

-O czym mamy zapomnieć w tej chwili?

-W tej chwili musicie zrobić coś zupełnie odwrotnego, zapamiętać mnie, by potem ewentualnie starać się zapomnieć.

-Co przez to mamy rozumieć?

-To że być może za trzydzieści lat któreś z was wejdzie do tego lokalu, tak jak ja dzisiaj. Pytanie jakie należy sobie zadać to: czy zamówicie kolejkę podwójnego Jacka Danielsa na kościach dla wszystkich, czy tak jak ja – dwa piwa, pozbawiając się tym samym szansy na jutrzejsze śniadanie.

            Zapadła grobowa cisza. W tej chwili, oczami wyobraźni siedząca naprzeciwko niego studentka zamieniła się w jego narzeczoną, stół przy którym siedzieli wypełniony był smażonymi jajkami na boczku, obok w koszyku leżał pokrojony czarny chleb. Wspomnienie było tak wyraźne, tak że niemal poczuł aromat kawy jaką wtedy pijał. Była to czysta arabica, którą sam mielił. Miał zwyczaj palić do porannej kawy, starał się jednak nie robić tego na czczo.

-Zapali pan? – wspomnienia ponownie prysły

-Tak, z wielką przyjemnością. Mi się właśnie skończyły… Trzy dni temu. Dzięki – odparł sięgając po ogień.

-Długo pan pali?

-Zacząłem w wieku dwudziestu lat. Teraz mam około sześćdziesięciu… Wiecie, kiedy nie ma się gdzie powiesić kalendarza kuchennego człowiek gubi rachubę czasu.

-Ale chyba pamięta pan datę swoich urodzin?

-Pamiętałem do czasu, kiedy je obchodziłem. Poza tym najczęściej pamięta się u osób, które umarły, datę zgonu, nie urodzin.

-W takim razie jaką datę pan pamięta?

-Pamiętam nawet godzinę. Była 17:46, powoli zbliżało się upalne lato, 1 czerwca 1973 roku. Dzień dziecka. Wróciłem wcześniej z pracy. Kochanek mojej żony spóźnił się wtedy do pracy. Tak właściwie to nigdy tam nie dotarł. Powiedzmy, że pomogłem mu się zwolnić. Zarówno z pracy, jak i z dalszego życia.

            Dopalił papierosa. Jego wyobraźnia szalała. Widział znów, jakby to było wczoraj – jak gasi papierosa na twarzy tego mężczyzny. Później wszystko stało się tak szybko, że do dziś ma problem z poukładaniem sobie w głowie biegu wydarzeń.

-Ma pan jakieś imię? – trochę minęło zanim padło to pytanie ze strony przestraszonych studentów.

-Możecie mówić mi Bokser. Tak mówią na mnie wszyscy obecni znajomi. Kiedyś zwracano się do mnie po imieniu, ale to stare czasy.

-Bokser? Z powodu pańskiego nosa?

-Między innymi. Trenowałem boks przez parę ładnych lat. Do ostatniego zejścia z ringu mój nos był nieruszony. To dalsze życie go tak ukształtowało.

Sport był zawsze jego pasją. Dużą zasługę w tym miały orły Górskiego. Wtedy każdy chłopak w jego wieku biegał za piłką. Na ring trafił zupełnie przez przypadek, z ringu na dworzec również. Prawdą było, że jego nos został zniekształcony nie podczas wielu pojedynków bokserskich, a zwykłych napadów miejscowych chuliganów. Dziwne, jak można dokuczać człowiekowi, któremu zdawałoby się, że życie nie może bardziej dokopać.

-Długo pan siedział w więzieniu?

-W ogóle nie siedziałem.

-Jak to? Przecież mówił pan, że zabił pan tego człowieka.

-Odbyłem wyrok, wyszedłem po 25 latach za dobre sprawowanie. Tak naprawdę nigdy mnie tam nie było. Myślami byłem przy żonie, której jednak kochać już nie potrafiłem. Kochałem jej wspomnienie sprzed tego feralnego wieczora. I tak już zostało.

Jego ulubionym zajęciem w więziennej celi było pochłanianie książek. Czytał wszystkie pozycje klasyczne, ocierał się o poezję, poświęcał również czas tandetnym kryminałom. Czytał dopóki pozwalało mu na to światło dzienne. Wieczorami grywał w karty z kumplami spod celi. Prowadzili też długie dyskusje na temat rzeczy, które zrobią zaraz po wyjściu z kryminału. Jedni chcieli zjeść obiad w najlepszej restauracji w mieście, inni skorzystać z usług upadłych kobiet. Jemu natomiast nic nie przychodziło do głowy. Po wyjściu  nie wiedząc zupełnie co ze sobą zrobić i gdzie się udać, trafił na dworzec.

-Żałuje pan tego?

-Co by to zmieniło, gdybym żałował? Życie polega na zmianach. Zmiany polegają na podejmowaniu pewnych decyzji. Ja podjąłem takie, a nie inne decyzje. Utrzymuję do dziś, że były to wybory świadome. Człowiek jest czujnym obserwatorem, przeważnie… To los jest ślepy.

parias

parias

Wyjął resztę żołądkowej gorzkiej i wypił jednym haustem. Lekko się skrzywił, wziął głęboki wdech i zapił trunek piwem.

-Dlaczego w takim razie pan pije?

-Odpowiem pytaniem na pytanie. Dlaczego ty pijesz?

-Żeby się dobrze bawić, poza tym lubię smak piwa.

-Widzisz, ja również lubię smaku piwa. Smaku wódki nie znoszę, ale z tego co się orientuję mało jest ludzi lubiących tę gorycz. To jest pewien rodzaj zamiany. Wlewasz w siebie gorycz ognistej wody, żeby wydobyć z siebie gorycz ducha. A zabawa? Zabawa przy tym jest przednia. W zalewaniu się do nieprzytomności doszedłem do perfekcji.

-I czemu to ma służyć?

-Znieczuleniu. To dziwne prawda? Dookoła otacza nas powszechna znieczulica ze strony ludzi. Jednak nie na tyle silna, abyśmy sami popadli w letarg. Trzeba sobie pomagać. W znieczulaniu oczywiście.

-Robi pan coś, żeby wrócić do poprzedniego życia?

-Nic a nic. Nie jestem już tym człowiekiem. Ciężko wrócić do poprzedniego wcielenia. Przeżyłem reinkarnację na dworcu. Nie wiem tylko za jakie grzechy. Wydawało mi się, że jestem porządnym gościem..

Rzeczywiście. Jeżeli pamięć go nie myli – wszystko było w porządku. Ożenił się bardziej z miłości, niż rozsądku. Miał ugruntowany dobry status społeczny ze względu na posadę jaką piastował, samochód jakim jeździł czy restauracje w których jadał. To taka zewnętrzna etykieta. Z tego punktu widzenia było jak najbardziej w porządku. Czy był wtedy szczęśliwy? Pewnie tak, ale wynikało to z nieświadomości. Jego szczęście ugruntowane było na niewiedzy.

– Naprawdę chce pan, aby pana życie wyglądało tak do końca?

– Moje  życie miało już jeden koniec. Drugiego nie jestem w stanie przeżyć. Poczekam sobie spokojnie, aż do mnie przyjdzie. Nie potrafię już kochać, a życie bez miłości, ma nijaki smak, przypomina nieopisany kształt i jest po prostu do dupy.

– W takim razie jak pan funkcjonuje?

– Tak jak wszyscy. Pomagam sobie tylko miejscowym znieczuleniem. Zalewam swoje serce wódką, jest wtedy lepiej zakonserwowane. Do tego alkohol je przeczyszcza – być może do końca życia zdążę wymazać z niego swoją zbrodnię. Możliwe, że stanie się czyste jak łza niemowlaka i będzie chodzić jak złoto.

Planowali mieć dziecko. Naturalny owoc miłości dwojga ludzi. Zachwyceni darem ofiarowania życia, przeglądali katalog imion. Syn miał nosić imię Piotr, od Petera Gabriela. Córka natomiast – Zosia, od imienia babci żony. Narodziła się jednak zbrodnia, której sprawcą według prawa był on. Według etyki, mogła to być jego żona.

– Powiem wam jedno. Do dziś słyszę jedno słowo, powraca do mnie jak echo. Jak jakaś istota, która uśpiona budzi się nagle i wydobywa z zielonych odmętów najgłębszego oceanu. Codziennie mówi mi tylko to:  powstań. A ja jestem po prostu zbyt zmęczony, zbyt pijany, zbyt upadły.

Ciężko jest się podnieść, gdy upadło się z urwiska zdrowego rozsądku, rozbijając serce o oszustwo. Jeszcze trudniej jest pozbierać serce do kupy i zacząć mozolną wspinaczkę z powrotem. W górę serca! Nie, nie tym razem, nie z takim sercem. Może jeszcze kilka lat, kilka zapomnianych faktów, uczuć i łez. Serce nie sługa, nie reaguje na wojskowe komendy – „padnij! powstań!”. Upada samo i nigdy tak łatwo nie powstaje. Jego serce musiałoby spłonąć – bo popiół jest sterylnie czysty. Nie wróciłoby jednak do swojego pierwotnego kształtu. Poza tym musiałby ktoś je podpalić. Nie jest w stanie zaufać żadnej kobiecie. Wielokrotnie utwierdzał się w założeniu, że kobiety nie są ludźmi. Wołał do tłumu ludzi na peronie: „CZŁOWIEKU!” – żadna kobieta nie reagowała. To utwierdzało go w jego założeniu. Z resztą – która kobieta zechciałaby go takim jakim jest dzisiaj? Janek Himilsbach powiedział – „tylu fajnych chłopaków zmarnowało się przez kobiety”. Dla niego te słowa były świętością, mantrą powtarzaną każdego dnia, już przy pierwszym otwarciu oczu, kiedy człowiek zderza się z rzeczywistością, rozbijając nocne sny. Tak cholernie boi się otwierać oczy. Wiąże się to z kolejnym dniem, które skreślał tak, jak jego skreślono. Odliczał czas do końca. Samobójstwo nie wchodziło jednak w grę. Jego dalsze życie było pokutą. Bóg odnajdywał swoje miejsce, gdzieś w kątach jego poszarpanej duszy.

– Droga młodzieży… dzięki za towarzystwo i wysłuchanie majaczenia starego pijaka. Na mnie już czas. Panowie pamiętajcie o jednym – kryjcie póki możecie! Drogie panie – bądźcie dobre dla swoich mężczyzn, bądźcie świadome. Zdrowie!

Dopił ostatni łyk piwa. Drugie zostało nienaruszone, zupełnie jakby zawierało truciznę – nikt go nie tknął. Zabrał je ze stolika i zaczął powoli wychodzić…