„To kurtka ze skóry węża. Jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki.” Pamiętacie tę kwestię wypowiedzianą przez Saillora (Nicolas Cage) w „Dzikości Serca”? Daje dużo do myślenia. Tak dużo, że sam zastanawiałem się, czy mam przedmioty, które mogły nabyć tak wielkiego znaczenia, że określają moje JA. Chodzi o taką rzecz, po spojrzeniu na którą, ktoś mógłby powiedzieć: „To Szczygi zostawił” lub „To pewnie Szczygiego”. Sami pewnie macie listę takich precjozów. W tym wpisie znajdziecie zestawienie moich cennych i bezcennych rzeczy, w które już dawno pchnąłem ducha i dzielnie za mną podążają. Z takim zestawem mogę przejść każde RPG…
Palę. Nadal palę, chociaż powoli, gdzieś na horyzoncie pojawia się ostatni papieros. Ale o tym nie teraz. Lubię palić – to moja ceremonia, moja ofiara, moje wytchnienie. Palę z takim namaszczeniem, że lubię mieć dobry tytoń w papierosie i staram się nie wychodzić bez zapalniczki Zippo z domu. Zostawiam ją tylko wtedy, gdy skończy się benzyna lub kamień do iskry zetrze się do końca, a ja akurat się spieszę. Zapalniczka jest dla mnie tym bardziej szczególna, że dostałem ją w prezencie od brata i jego żony. To unikat, bo brat zadbał nawet o odpowiedni grawer. „Szczygieł” i „TSG Train Station Gangsta” z obu stron, różnymi czcionkami. Zapalniczka symbolizuje dwie kwestie: często gdy odpalam nią papierosa w samotności – myślami jestem z bratem. Wspominam i tęsknie, myślę kiedy zobaczymy się następnym razem – przy jakiej okazji. Innym razem wracam do ekipy TSG – rapowej grupy, utworzonej dla funu, którą kiedyś tworzyliśmy z przyjaciółmi. Za nimi również tęsknię, jednak coraz rzadziej bywam w Mławie, moim rodzinny mieście. Brak mi piwa w plenerze, fristajli KX-a, mocnych dowcipów Końskiego, a nawet kabacenia szlugów przez Dr Piotra. Chciałbym widzieć ich częściej i wiedzieć co u nich.
Lubię ten specyficzny zapach benzyny, którym przesiąkają spodnie w jeansach. Lubie dźwięk otwieranej pokrywy zapalniczki, dużą wysokość płomienia i klaps przy zamykaniu. Nauczyłem się nawet jednej sztuczki przy otwieraniu – jest banalna, ale efektowna. Staram się jednak nie szpanować i robić to naturalnie. Rzadko otwieram zapalniczkę w ten sposób. Zippo daje dożywotnią gwarancję na swoje produkty. Otwierałem kiedyś zapalarkę używając wspomnianego tricku i upadła mi na chodnik – pokrywa zaczęła odstawać od obudowy. Byłem na siebie zły. Szybko znalazłem informacje w Internecie, że mogę reklamować Zippo w Polsce – ale tylko wkład. Obudowa reklamowana jest gdzieś w Niemczech. Zdecydowałem się wysłać mój unikalny ogień pod ten adres z obawą, że jak zobaczą mój gdański (Danzig!!!) adres i nazwisko Łukasz Szczygielski, które pewnie jest dla nich po prostu werbalnym świstem – odeślą nie wiadomo dokąd. Po dwóch tygodniach zapalniczka wróciła – jak nowa. Jest ze mną cały czas i zastanawiam się, co ja zrobię jak rzucę te cholerne palenie?

Items checked!
Zostając przy nikotynie i tytoniu, trudno byłoby nie podzielić się papierosem. Zapalcie – ja palę. Od lat palę wyłącznie papierosy Lucky Strike, niebieskie. Miałem pewien epizod z czerwonym Marlboro w miękkim opakowaniu, ale miało dwa minusy – były za mocne, aczkolwiek smaczne i łamały się w kieszeni kurtki lub spodni. Wróciłem wobec tego do „laczków”. Lubię je bo mają więcej papierosów niż zwykła paczka, co zapewnia więcej palenia, jednak nie tak agresywnego jak tzw. „setki”. To 23 chwile przerwy od życia, 23 chmury śmierci, 23 zemsty Indian na białym człowieku. W każdej pojedynczej paczce! Kiedyś słyszałem jedną z tzw. legend miejskich wyjaśniających, dlaczego w paczce Lucky Strike’ów znajduje się więcej papierosów niż w regularnej „ramie”. Legenda głosiła, że podczas wojny w Wietnamie, w zrzutach dla stacjonujących, amerykańskich żołnierzy, lądowały paczki z Lucky Strike’ami do których zawsze dołączony był jeden blunt. Ponoć od tej pory koncert tytoniowy zdecydował się powiększyć paczkę. Coś mnie kiedyś tchnęło i zapytałem Google’a. Z tego co udało mi się ustalić – paczka miała więcej nić 20 papierosów jeszcze przed II wojną światową. Przy okazji dowiedziałem się, że te papierosy palił np. Jimi Xendrix.
Sikora ze szturmowcem Imperium Galaktycznego na cyferblacie dostałem od Żaby. Żaba nie cierpi Gwiezdnych Wojen. Próbował nawet obejrzeć, bo jako duży fan kina, chciał się upewnić. Jednak nie, Żaba nie znosi uniwersum Star Wars. Wiedział jednak, że ja lubię, i to bardzo. Zegarek wręczył mi na lotnisku im. Lecha Wałęsy w Gdańsku, zaraz po krótkim pobycie w Londynie („nie ma takiego miasta jak Londyn, jest Lądek, Lądek Zdrój”), z którego wylądował na mojej imprezie urodzinowej.
Mimo tego, że zegarek ma już widoczne ślady noszenia – nadal prezentuje się świetnie, bo obdrapania lakieru nadają mu dodatkowego uroku. Być może nie jest to ekstrawagancki zegarek ze skomplikowanym, aczkolwiek niezawodnym systemem – to jednak doskonale mnie definiuje. Stawiam go na równi z Rolexem. I pod żadnym pozorem nie jest dziecinny! Co ciekawe do dziś mam mały problem z czytaniem godziny na analogowym zegarze. Pamiętam jak dziś, że w klasach 1-3 w podstawówce, mieliśmy za zadanie wyciąć z tylnej okładki podręcznika tarczę zegarową, następnie przykleić wskazówki do zegara. Gdy klasa uczyła się pokazywać dokładną godzinę, ja jeszcze kleiłem wskazówki. Uważam, że to właśnie przez to do dziś mam chwilę zawieszenia, gdy ktoś pyta mnie o godzinę, a ja patrzę którą może wskazywać właśnie mój szturmowiec. Żeby było trudniej, w miejscu w którym jest grafika szturmowca, nie ma ani kresek, ani wskazanej godziny 3 i 6. I tak zawsze wiem na co jest pora.
Nie jestem fanem Jankesów. Jestem fanem Limp Bizkit – nadal, po tylu latach. Ich lider i wokalista, Fred Durst praktycznie nie ruszał się bez takiej czapki z domu. Miał chyba wszystkie możliwe warianty New Ery z logo New York Yankees. Najczęściej jednak był to czerwony kolor, jego wizytówka. Jako nastolatek marzyłem o takiej czapce. Ja i moi bracia też. Pamiętam, że często puszczaliśmy ich muzykę w domu, aż do oporu, gdy nie było rodziców. Połączenie rapu z mocnym, cieżkim graniem było dla mnie świetną wypadkową i doskonale trafiło w moje gusta. Dzięki niej poznałem i rap i metal, oczywiście w pewnych granicach.
Pamiętam jak dziś, że w liceum, chłopak z wyższej klasy miał oryginalną New Erę – i do tego czerwoną. Z godnością nosił ją daszkiem do tyłu, zupełnie jak Fred Durst. Zazdrościłem mu. Do tego stopnia, że zaczęliśmy z braćmi poszukiwania czapki w Internecie. Oczywiście wtedy sprowadzało się to wyłącznie do Allegro – dziś kupienie takiej czapki, z dowolnym logo i kolorem to banał. Do tego dochodziła kwestia finansowa. Nijak nie mogliśmy znaleźć żadnego modelu, ale usłyszeliśmy, że znajomi znajomego, mogą kupić dla nas dwie sztuki w Warszawie – gdzie studiowali. I to po 60 zł za jedną. Długo się nie zastanawialiśmy. Przekazaliśmy pieniądze ręka w rękę i pozostało czekać. Po tygodniu poszliśmy odebrać obiekt naszych pożądań – koledzy kolegów wzięli pieniądze, a my dwie podrabiane New Ery. Podrabiane do tego stopnia, że ciało baseballisty z logo było powykręcane, a czapka po nałożeniu wyglądała jak czepek. Wstyd nam było w nich chodzić, a pieniędzy już nie odzyskaliśmy. Długo później znaleźliśmy jedną z nich na strychu i ubraliśmy w nią bałwana.
W końcu udało się! Znaleźliśmy New Erę na Allegro – dostępną od ręki. Cena kup teraz: dosyć spora. Poszliśmy z tym do taty, który dał nam wtedy te pieniądze (dzięki jeszcze raz tato). Kolejny moment wyczekiwania. Tym razem na awizo z poczty. Gdy przyszło, biegliśmy kilkanaście centymetrów ponad chodnikami. Była to oryginalna czapka New Ery – na fleksie, bez jakiegoś tam zapięcia. Biała z czarnym logo NY. Tylko baseballista trochę był sfatygowany – to bez znaczenia, i tak była idealna. Okazało się, że pasuje i na mnie i na braci, ale szybko stała się głównie moja, jako że byłem najstarszy. Pamiętam jak dziś pierwsze wyjście do szkoły. Czapka daszkiem do tyłu – jak Fred, bez zginania, leżała idealnie. Idąc do szatni mijałem grupkę palącą szlugi – wśród niej koleś z wyższej klasy, ten od czerwonej, oryginalnej, fredowodurstowej czapki. Ktoś zwrócił jego uwagę na mnie, spojrzał i krzyknął szyderczo: „Białą ma!”. To bolało gorzej niż cios gorącym łańcuchem po jajach. Mimo to nieprzerwanie i sukcesywnie nakładałem czapkę do szkoły. Było nas teraz dwóch. Czasami mijaliśmy się na schodach i korytarzu i było to dla mnie krępujące. Do dziś w sumie żałuję, że nie zakumplowałem się z nim – bo przecież moglibyśmy być kolegami, coś nas łączyło. Do dziś również kupuję sobie co jakiś czas New Erę. Ostatnio nawet w postaci snack backa, bez fleksu. Nadal słucham też Limp Bizkit.
Na koniec „maj preszesss”, żaden GPS i wykrywacz kłamstw, po prostu obrączka. Jest wiele symboli złotego krążka. Dla mnie przez długi czas był nowością i nie mogłem się do niego przyzwyczaić. Obrączkę odkładam tylko na czas sprzątania. Nie ma chyba konieczności pisać o jej symbolice w moim, a właściwie w naszym wspólnym życiu. Mam tylko jedno życzenie z nią związane: zostać z nią pochowanym, tak jak Fran Sinatra odszedł z piersiówką Jacka Danielsa. To co wyróżnia nasze obrączki to oczywiście grawer, który nie jest dość oczywisty. Składa się z daty ślubu i enigmatycznego napisu „SMIRT!”. Co niektórzy gracze mogą kojarzyć tę onomatopeję. Pamiętacie Baldur’s Gate 2 i postać Minska? Miał on w swoim inwentarzu miejsce na swojego przyjaciela, chomika Boo. Gdy klikało się na ikonkę gryzonia, pojawiał się napis: smirt. Kiedyś zwróciłem się w ten sposób do Pauliny i bardzo jej się spodobało. Teraz to taki nasz sygnał porozumiewawczy. Działa szczególnie, gdy ktoś z nas chce przerwać ciszę po kłótni. Łatwiej też odnaleźć się w tłumie krzycząc: SMIRT!

SMIRT
A teraz kultowa scena z „Dzikości Serca”:
Dodaj komentarz