Legenda głosi, że przed domem w którym narodzi się kolejna inkarnacja Buddy, swoje gniazdo uwiją jaskółki. Przed moim balkonem lata temu znalazły schronienie sroki. Bardzo dzielne do tego, bo za każdym razem, kiedy konserwatorzy przycinają drzewo, niszcząc bezmyślnie ich gniazdo, one z uporem budują nowe. Sroka jak wiadomo kradnie złoto. Paląc papierosa, bo od wiosny do jesieni palę właśnie na balkonie, przyszła mi do głowy myśl, że być może jestem cygańskim odpowiednikiem Buddy… Ale miałem nie o tym.

Sroki bardzo dobrze koegzystują z kotami, które oblegają mój blok, jak Niemcy Stalingrad. W marcu marcują, w zimie zimują, a latem wygrzewają się na słońcu. Mieszkańcy bloku podzieleni są na dwa obozy: karmiących koty i tych, którzy usilnie próbują się ich pozbyć. Jednym szkoda szczególnie małych kociąt, których ciągle przybywa, drugim natomiast zbrzydł zapach kocich szczyn. Drugi obóz mieszka oczywiście na parterze i pierwszym piętrze. Kocury są jednym z moich ulubionych obiektów do obserwacji podczas palenia. Są doprawdy nieprzewidywalne. To, co jednak wzbudziło we mnie największy podziw i dało dużo do myślenia, to pewna kocia mama.

Trafiamy na siebie bardzo często. Mamy do siebie blisko, ja wychodzę na balkon, a ona już tam jest. Nie jest sama. Towarzyszy jej kocur na smyczy. Smycz nie robi na mnie większego wrażenia, bo widziałem już nieraz kota prowadzonego na smyczy, i nie był to film dokumentalny o Hermannie Göringu, który jako wielki łowczy III Rzeszy oprowadzał się z lwami. Koty na smyczy były na porządku dziennym na jednych z osiedli gdańskich, na którym było mi dane mieszkać lata temu.

To co zaskoczyło mnie najbardziej i mocno urzekło, to fakt, że ta pani przyprowadzała tego kota, specjalnie pod mój balkon, gdzie gnieździły się wszystkie bezpańskie koty, po to tylko, aby jej kot przyszedł spotkać się ze swoją rodziną. Dopiero po paru spotkaniach bowiem, wydedukowałem, że zaopiekowała się jednym z gromadki bezpańskich kotów i zabrała go do domu. Nie pozwoliła jednak na to, aby kot tęsknił z powodu rozłąki z rodzeństwem i rodzicami. Nie wiem w jakim stopniu zwierzęta, a zwłaszcza koty, mają rozwinięte zmysły odpowiadające za związek z rodziną i tak zwaną tęsknotą, Niemniej jednak postawa tej kobiety mi zaimponowała. Tym bardziej, że za każdym razem kiedy natrafiałem na tę panią – oboje czuliśmy się skrępowani. Ja nie wiedziałem do końca gdzie podziać wzrok, ona natomiast zaczynała pospieszać swojego kota, żeby odejść spod mojego balkonu. Jej było wstyd. Mi było wstyd. Ale dlaczego?

Myślę, że starsza pani z kotem na smyczy, bała się plotek, uznania za wariatkę wręcz, tylko dlatego, że ma dobre serce i pozwala swojemu kotu na „widzenia”. A przecież nie powinna się z tym źle czuć, wręcz przeciwnie. Jestem przekonany, że moja obecność jej bardzo przeszkadza. Tymczasem ja, jestem wniebowzięty jej postawą, chciałbym jej powiedzieć milion ciepłych słów, za to co robi dla tego kota i jego rodziny – nawet jeżeli to wszystko na nic. Chcę powiedzieć jej, że mi imponuje, że rzadko spotyka się takich ludzi, że musi się bardzo troszczyć o tego kota… chcę, ale nie mogę! Gardło wiąże mi zwyczajna, ludzka głupota. Nie mam specjalnych trudności w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi, ale czasami naprawdę jest ciężko zacząć. Postanowiłem już, że jeżeli nadarzy się okazja – zamienię z tą panią kilka słów – dla mojego i jej spokoju, tak abyśmy oboje wiedzieli, że zwykłe wymienienie grzeczności odmieni nasze „spotkania”.

Widziałem ją ostatnio jakieś dwa tygodnie temu. Była pod moim balkonem jak zwykle. Tym razem jednak bez kota. Musiał jej uciec. Szuka go właśnie w miejscu, gdzie znalazła, jako małego kotka. Być może nie będę już miał okazji, aby nawiązać rozmowę odnosząc się do tego kocura na smyczy. A szkoda.