24 listopada 1991 roku wieczorem w wyniku powikłań związanych z chorobą AIDS umarł wielki wokalista i showman dwudziestego wieku – Freddie Mercury.

Pochodzący z Zanzibaru Farrokh Bulsara (bo tak naprawdę nazywał się frontman zespołu Queen) zapadł w pamięci niejednego fana muzyki rockowej. Można pozwolić sobie na twierdzenie, że jego głos jest nadal jednym z najbardziej rozpoznawalnych. Utwory Queen są nadal puszczane w radio i cieszą się dużą popularnością. Mimo, iż od jego śmierci minęło już tyle czasu – on wciąż zdobywa fanów.

Niezapomniany showman

Choć Freddie należał do osób z natury nieśmiałych, to na scenie zamieniał się w drapieżnego showmana i dawał z siebie wszystko. To właśnie dzięki niemu koncerty Queen nie należały do zwykłych przedstawień. Publika kochała Mercury’ego, chłonęła każdy jego gest i ruch sceniczny. Wokalista posługiwał się połową statywu na mikrofon, biegając z nim, ujeżdżając go na scenie jak wiernego rumaka – to stało się jego wizytówką. Lubił również szokować samym strojem. Często kreacje które wychodziły spod jego ręki, charakteryzowały się dużymi wcięciami odsłaniającymi tors, czy wielką ilością cekinów. Nie raz bywało tak, że Mercury kończył koncert półnagi… Do legendy przeszły również słynne zabawy wokalne Freddiego z publicznością. Nigdy jednak nie uważał się za główną postać Queen, zawsze podkreślał, że zespół tworzą cztery osoby: on sam, Brian May, Roger Taylor i John Deacon.

Wrażliwy artysta

Już od małego Farrokh interesował się sztuką i muzyką. Jeszcze przed emigracją do Wielkiej Brytanii, dzięki swojej ciotce nauczył się grać na pianinie. Interesował się baletem, operą i teatrem. Zawsze pociągał go zachodni styl życia. Z namiętnością słuchał Hendrixa czy Led Zeppelin. Dlatego właśnie nie rozpaczał nad faktem, że jego nowym miejscem zamieszkania stał się Londyn. W 1969 roku zdobył dyplom z grafiki i sztuki projektowania (wykorzystał później swoje zdolności tworząc logo zespołu Queen). Freedie był autorem większości przebojów Queen, kompozytorem solowego albumu pt. „Mr. Bad Guy”. Jego charakterystyczna skala głosu wynosiła cztery oktawy i była czymś niepowtarzalnym dla małżowiny usznej przeciętnego człowieka. Freddie bardzo dobrze wykorzystywał swoje możliwości wokalne, przemycając do muzyki Queen elementy gospel czy opery.

Too much love will kill you

Taki tytuł nosił utwór napisany przez Briana Maya – gitarzystę Queen i świetnie oddaje stan ducha Freddiego. Mimo iż, artysta miał wielu przyjaciół, hucznie imprezował, był człowiekiem, który był bardzo wrażliwy i dużo wymagał od miłości. Miał upodobania biseksualne, do czego przyznawał się połowicznie. W nielicznych wywiadach mówił po prostu, że nie lubi wracać do pustego łóżka. Prawdopodobnie wiosną 1987r. Freddie dowiedział się, że jest zarażony wirusem HIV. Ukrywał ten fakt do samej śmierci, tylko jego najbliżsi przyjaciele wiedzieli o jego chorobie. Do końca był z nim jego partner – Jim Hutton. Przed jego śmiercią doszło do nagrań ostatniej płyty studyjnej Queen w pełnym, pierwotnym składzie. Tytuł krążka był wymowny – „Made In Heaven”. Utwór „Winter Tale” Freddie nagrał trzy tygodnie przed śmiercią.

Śmierć artysty zakomunikowała całemu światu jakim zagrożeniem jest choroba AIDS. 20 kwietnia 1992r. na stadionie Wembley w Londynie zorganizowano charytatywny koncert będący hołdem dla zmarłego Freddiego. Wzięli w nim udział takie gwiazdy jak: Elthon John, George Michael, Robert Plant, Axl Rose, Slash czy James Hetfield. Obecność Freddiego podczas koncertu była wyraźnie odczuwalna.

Wspomnijmy dziś tego wielkiego artystę, showmana na miarę swoich czasów, a jednocześnie człowieka skrytego i wielce wrażliwego. Człowieka, który odmienił oblicze muzyki rockowej, stał się legendą.

http://youtu.be/ivbO3s1udic